top of page

Gdzie jest moje miejsce?


Jurek siedzi na swoim łóżku i przesuwa rozrzucone na łóżku fotografie. Część z nich zdążyła pożółknąć, większość straciła już po przynajmniej po jednym rogu. Robi to jedną ręką, bo w drugiej trzyma końcówkę papierosa. „Nie wolno marnować!”. Kiedy wypowiada te słowa dusi papierosa w popielniczce. Jak zawsze przy filtrze.
Siedzimy w małej kawalerce tymczasowej, którą udało się załatwić Jurkowi przez Magdę z Fundacji. Kawalerka z białymi ścianami i drewnopodobnym linoleum na podłodze. Wchodząc do mieszkaniu od razu jesteś w małym przedsionku w którym ktoś postanowił umieścić kuchnie. Ma to jakieś plusy. Nie ściągnąłem jeszcze nawet butów, a dostałem od Jurka kawę. W kuchni Jurek ma mnóstwo kawy i mnóstwo słodyczy. Kocha i jedno i drugie. W salono-sypialni, a właściwie - głównym i jedynym pokoju - jest tylko wspomniane już łóżko, które tak naprawdę jest rozłożonym tapczanem. Na łóżku pościel obleczona w czyste i świeże pokrowce. Stoliczek z Ikei obok łóżka. Obok biurko na którym stoi ogromny zegar elektryczny. Nad pustym biurkiem tablica korkowa. Prawie pusta. Zdobi ją jedynie jedna kartka ze skierowaniem na badania od lekarza. W pokoju jest duża szafa na ubrania i rower. Jurek ku mojemu zaskoczeniu ma bardzo dużo ubrań. Nie potrzebuje ich, ale dużo osób okazało mu życzliwość. Na bieżąco stara się te ubrania oddawać potrzebujacym bardziej niż on. Dalej jest tylko mała łazienka z prysznicem.
- Mam! Patrz, Patryk! – Jurek podaje mi fotografię.

Mozaikowa podłoga, w tle długa, materiałowa zasłona. Drewniany klęcznik. Na nim chłopiec, w rękach trzyma małą książkę do komunii, po lewej stronie leży pęk białego bzu i przystrojona biała świeca. Chłopiec krótko przystrzyżony; wykrochmalony, biały kołnierzyk dumnie prezentuje się na ciemnym swetrze. Krótkie ciemne spodnie, chyba w tym samym kolorze, co góra. Śnieżno-białe podkolanówki i takież same pantofle. Chłopiec spogląda wprost na mnie z poważną miną prawie dojrzałego mężczyzny. Jest w jego spojrzeniu coś czego uchwycić nie zdołałem.

- To ja. Moja pierwsza komunia.

Przeniosłem wzrok z fotografii na Jurka, potem z Jurka na fotografię, tak jeszcze kilka razy i nie mogłem uwierzyć, że to ten sam człowiek.

- Także tak to Patryk wygląda. Pamiętam jakby to było dzisiaj! – kontynuował Jurek – W ogóle to Patryk, trzeba Ci wiedzieć, że mój ojczym był Węgrem.


Ojczym? A co się stało z twoimi rodzicami?

- Byłem takim niechcianym dzieckiem, wiesz Patryku? Matka przyniosła mnie do naszego sąsiada. Powiedziała że za dwa tygodnie przyjedzie i mnie odbierze. Przyjechała ze mną i koleżanką. Mój sąsiad, który był bardzo, ale to bardzo dobrym człowiekiem. Oczywiście przyjął mnie i powiedział, żeby się nie martwiła pieniędzmi, bo jak wróci to da jej pracę w swoim sklepie. Ona wyjechała i przez kolejne 25 lat nie dała żadnego znaku życia. Kiedy mnie zostawiła miałem niecały rok, miałem gruźlicę. Kupił mi ojczym “kozę”, zaprowadził do lekarza. Wyleczyli mi to.


Milczeliśmy przez chwilę. Wziąłem głęboki wdech i papierosa od Jurka. Czułem jak z każdym wdechem nikotyna luzowała moje ciało z napięcia jakie nosi. Paliliśmy razem. Jurek kontynuował z większą werwą i ekscytacją.

- Dopiero po tych 25 latach ja ją spotkałem, przez przypadek ją spotkałem.

Jak to? Skąd w ogóle wiedziałeś, że to ona?

- Nie wiedziałem. Na Solcu przewoziłem jej matkę. Pracowałem jako kierowca w „łączności”. Jakaś głupia rozmowa się wywiązała między nami. Ona [biologiczna matka Jurka] w pewnej chwili zapytała mnie ile ja godzin dziennie pracuje i tak to się zaczęło. W tamtej chwili pracowała w Komitecie Warszawskim i zapewniła mnie, że może mi pomóc znaleźć tam posadę. Pomogłem im zapakować meble na samochód. Okazało się, że ma dwóch synów, którzy też wsiedli do mojego „STARA” i pojechaliśmy do nowego mieszkania, które dostały zamiast tego, na ulicę Zwycięzców. W czasie drogi, przyglądała mi się intensywnie. Poprosiła mnie, żebym podał jej swoje dane. No to się przedstawiłem, powiedziałem, gdzie mieszkam i tyle. Do niej już wtedy dotarło kim ja jestem, natomiast ja dowiedziałem się dopiero po pracy, od ojczyma. Gdyby nie on, naprawdę nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogłem jechać jednym autem ze swoją „prawdziwą” rodziną.

Jurek sięgnął teraz po paczkę papierosów, wyciągnął jednego i znieruchomiał. To nie była nasza pierwsza rozmowa. Jurek często zawieszał się w zadumie, by za chwilę storpedować mnie historiami, po których muszę za każdym razem spacerować kilometrami, albo palić papierosa. Jednak nie mogłem się oprzeć myśli, że spotkanie ze swoją „prawdziwą” (jak to mawiał) matką, było dla niego bardzo istotne. Kiedy tak siedział na tapczanie z niezapalonym papierosem w dłoni i przewiercał się wzrokiem przez betonową ścianę swojego mieszkania, słychać było tylko pralkę, która wpadała właśnie w najwyższe obroty wirowania. Daję słowo, że z podobną szybkością Jurek wertował w pamięci to i kolejne wspomnienia.

Miałeś szansę ją jeszcze kiedyś spotkać?

- Po śmierci moich rodziców, ojczyma i macochy, przyjechała do mnie. Ugościłem ją, zaparzyłem herbatę, podałem herbatniki, ona zaprosiła mnie do siebie. Mieszkała wtedy w Złotokłosach. Przez gardło podczas naszego spotkania nie przeszło mi słowo „mamo”. Czułem do niej wstręt i odrazę.

Wstręt i odrazę?

- Tak, Patryk. Zostawiła mnie.

Podpalił wreszcie papierosa. - Wiesz co, ale cieszę się, że u dobrych ludzi mnie zostawiła – mówił dalej. - Tutaj miałem sporo szczęścia. Jeszcze kilka razy przyjechała do mnie swoim Mercedesem, zabierała swoich synów i prosiła abym jej wybaczył. Mówiła, że nie miała wtedy innego wyboru – nie wykarmiłaby mnie, nie dałaby rady finansowo. Sama ponoć ledwo wiązała koniec z końcem. Ponoć wtedy pracowała jako pielęgniarka. Zapraszała mnie do Złotokłosów, tam mieszkała z dziećmi i swoim mężem, ale ja nie chciałem. Nie mogłem, nie chciałem po prostu.

A jak jest teraz? Możesz powiedzieć, że po tylu latach jej wybaczyłeś?

- Zdystansowałem się, wybaczyć nie wybaczyłem. Ja Patryku byłem kukułczym jajem. Miała mnie wziąć Zuźka, siostra macochy. Zadeklarowała się, że jak podrosnę to mnie z mężem wezmą do siebie, bo oni dzieci nie mieli, ale mąż, Marian, zmienił zdanie. Mój ojczym i macocha natomiast nie mieli wyboru, bo byli dobrymi ludźmi… Dokąd będę żył, to we mnie zostanie.

Jak sobie z tym radziłeś?

- Ciężko, Patryku. Tego się nie da powiedzieć. To jest coś takiego, że człowiek chce czy nie chce wciąż do tego wraca. Przypomina mu się, kiedy zmywa, kiedy bierze prysznic. Kiedy idzie do sklepu po bułki. Przez całe życie mam to z tyłu głowy. Co rusz zastanawiam się dlaczego mnie to spotkało. Za co i dlaczego? Jednak da się do tego przyzwyczaić. Przynajmniej mnie się udało.

Zapaliłem papierosa kolejnego papierosa. Tylko nie wiem czy to moc papierosa,, czy przygniótł mnie ten ciężar, który Jurek nosił całe swoje życie. Znowu cisza. Posiedzieliśmy tak jeszcze dobrych parę minut, po czym zapytał mnie czy chciałbym jeszcze kawy, albo herbaty. Oczywiście jak to ja - zgodziłem się.

Jurek przyjął mnie jak zawsze z błyszczącymi z radości oczami i szczerym ciepłym uśmiechem. Nie potrafię sobie wyobrazić, co przez całe życie czuł Jurek.

Chciałem Cię Jurku jeszcze zapytać o Twojego ojczyma… Bardzo dobrze o nim mówisz, mimo wszystko to był ktoś bardzo ważny dla Ciebie?

- Oj tak! A wiesz, że on był Węgrem? To był bardzo dobry człowiek. Nie - bardzo dobry to za mało powiedziane. On, wszystko potrafił zrobić! Wszystko potrafił naprawić. Złota rączka, jak to się mówi. Wynajmowaliśmy w Konstancinie u Pani Sikorskiej i jej męża mieszkanie. Oni byli już starsi, ale pani Sikorska wciąż prowadziła swój “magiel”. Mąż jej nie pomagał, bo podupadł na zdrowiu i ręce mu się bardzo trzęsły. Ze stajni państwa Sikorskich ojczym urządził nasze mieszkanie. Potem studnię wykopał, sam kręgi zrobił do studni. Trzeba ci wiedzieć, Patryku, że też nie miał łatwego życia, ale był przedsiębiorczy. Przeżył wojnę, przeżył “Dahau”, pracował na tokarce w Stalowej Woli… W ogóle to gdzie on nie pracował! Oboje [z matką] znali perfekcyjnie niemiecki, ona też była rezolutna. Potrafiła wszystko dla najbliższych załatwić. Ale Ci nie skończyłem! Ten Sikorski jak brał szklankę z herbatą to mu się ręka trzęsła i ja go, za dzieciaka, przedrzeźniałem. On się poskarżył mojemu ojczymowi, żeby zwrócił mi uwagę. To ten przybiegł do mnie, prawie, że mnie niósł trzymając za ucho i przy panu Sikorskim powiedział: “Masz w tej chwili przeprosić Pana Sikorskiego. Nie chcę więcej słyszeć, że robisz takie rzeczy.”. O! On był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Prowadził w Tarnowie fabrykę mebli, robił na tzw. wysoki połysk, kaukaski orzech. Ludzi zatrudniał. Był kierownikiem i sam też pracował, bo umiał i lubił to robić. Nie było rzeczy, której by nie potrafił. Zegarek potrafił naprawić, buta podzelować. Nie było rzeczy niemożliwych. Ja go podziwiam do dzisiaj. Był absolutnie samowystarczalny. Potrafił piec naprawić, taki stary, kafelkowy. Cegłę wypalić, pokryć papą… Wszechstronnie uzdolniony był. Sobie czasami tak usiądę w kąciku i wspominam jakim był człowiekiem. Powiem Ci Patryku, że wtedy dochodzi do mnie, że takich ludzi jak on to już nie ma. Dzięki niemu dzisiaj mam tak, że jak coś kupię to się dzielę z tymi, którzy potrzebują. Magda z Fundacji mnie pyta cały czas co ja z pieniędzmi robię! A ja tak kupuję coś i coś oddaję…

Rzadko można kogoś takiego spotkać Jurek. Sam masz niewiele i jeszcze się dzielisz. Zdaje się, że przychodzi Ci to z olbrzymią łatwością. A co z macochą? Opowiesz mi coś o niej?

- Kiedy mieszkaliśmy w Konstancinie to pracowała jako maszynistka w Polskim Radio na ul. Malczewskiego. Ona zarabiała wtedy 1300 zł. Niby dużo, ale zapłacisz za mieszkanie… Wtedy też znów zachorowałem. Tym razem na szkarlatynę i dużo pieniędzy poszło na lekarzy. Na domiar złego jej własna matka ją okradała z pieniędzy. Zabierała dla swojego synka ukochanego, Piotrusia. A moja macocha w dziurawych pantoflach chodziła, w końcu złapała przeziębienie, którego nie wyleczyła, a potem to już astma oskrzelowa…

Rety. Nic jej nie zostawało…

- Nic. Nie miała pieniędzy na nowe buty. Śniegowce nawet miała dziurowe, a zimy kiedyś były bardzo srogie. Ja to widziałem wszystko Patryku. Miałem wtedy 3 lata, ale jak na ten wiek byłem bardzo rozgarnięty. Pamiętam jak macocha zabierała mnie do pracy. Czasami edytowała taśmy, cięła i kleiła, ale główna praca to było opisywanie taśm. Potem wkładała takie do regału, każda miała swoje miejsce. Także tak… Jak jej matka dorwała się do pieniędzy to nam wystarczało na pół miesiąca do przeżycia. Za pozostałe pieniądze to mogliśmy sobie jedzenia na 15 dni zapewnić, a dalej to trzeba było kombinować. To nie raz było tak, że macocha ziemniaki kroiła na cieniutkie plasterki, wykładała na blachę i do piekarnika. To pewnie dlatego całe życie jestem szczupły.

Po tym zdaniu Jurek uśmiechnął się po raz pierwszy od początku naszej rozmowy.

Hej, ja też jestem szczupły. Nie widzę, że w tym nic złego! - prawie wykrzyknąłem.

- No pewnie! Muszę ci powiedzieć, że bardzo dobrze się czuję teraz czuje. A wracając do historii, potem zacząłem się już lepiej odżywiać. Macocha dostała z Polskiego Radia nowe mieszkanie na ulicy Podchorążych, do tej pory znam dokładny adres. W 1967 roku skończyłem szkołę zawodową jako szlifierz, potem mnie wzięli do wojska i skierowali mnie na prawo jazdy, a kiedy już dostałem to prawo jazdy to skończyłem na długie lata jako kierowca.

O, fajnie! I co? Zacząłeś dokładać się do czynszu? Uśmiechnąłem się do Jurka.

- Od razu chciałem się dołożyć! To znaczy, to było tak: mój ojczym jak dostałem pracę jako kierowca, powiedział mi, że oni [z moją macochą] przez rok ode mnie nie chcą żadnych pieniędzy. Mam kupić sobie ubrania i przeznaczyć na co chcę. Potem chcieliby jednak, żebym dokładał się co miesiąc do jedzenia ile będę uważał. Na koniec dodał, że jak zobaczy, że wydaję pieniądze na głupoty to cofnie to co powiedział.

Zamyśliłem się chwilę. Jurek miał opowiedzieć o macosze. Jednak więź z ojczymem była dużo silniejsza i chyba stąd naturalnie wspomnienia bardziej trwałe.

A co sobie kupiłeś za pierwsze pieniądze z wypłaty?

- Skuter. Piękny skuter hiszpański na licencji włoskiej. Wszyscy mieli motory wyścigowe, jakieś “Huragany”, “Jaguary”, a ja zapragnąłem skutera. Uwielbiałem na nim jeździć. Kosztował 3000 zł. Szybalski rozłożył mi tę kwotę na raty i płaciłem po 500 zł miesięcznie. Jaka to była frajda niesamowita.

Tak słucham, że chyba wcześnie poczułeś dryg do motoryzacji?

- A to inna historia. Zaczęło się od Pawła, którego ojczymem był Marek Varisella - polski rajdowiec. On jeździł do Monte Carlo, dlatego pracował w FSO - on jeździł po tej ścianie śmierci, na której sprawdzał Syreny, Warszawy i on nas, to znaczy mnie i Pawła, dwunastoletnich gówniarzy zabierał do tej fabryki.

No to już wszystko jasne!

- Właśnie między innymi Paweł należał do grona moich najlepszych przyjaciół, przy których się czułem wspaniale. Byliśmy chyba najbliżej z Pawłem, znaliśmy od momentu, kiedy się wprowadziliśmy na Podchorążych, czyli od 1956 roku, aż do wyprowadzki w 1970. Dużo ludzi już odeszło…

Umarli czy wyjechali?

I to, i to. Na przykład Mariusz Marszal zmarł na raka prostaty. A zajmował się dezynsekcją, i podejrzewam, że to przez te chemikalia. Bardzo miły chłopak, przyjazny. Znaliśmy od pierwszej klasy. Jacek Gała - teraz jest w Stanach Zjednoczonych. Wciąż ma tu mieszkanie. Niedawno mu ciotka zmarła. Co by nie mówić, miałem garstkę osób, których uważałem i uważam za przyjaciół. Pozostały mi po nich tylko wspomnienia, Patryku. Bardzo dobre wspomnienia.

Głos Jurka delikatnie załamał. Patrzył na mnie przez chwilę zaszklonymi oczami, po czym szybkim ruchem ręki otarł twarz. Jurek nie lubił płakać. Jednak oczy po płaczu zmieniają się czasami nie do poznania. Stają się szlachetniejsze, czystsze i głębsze. Tak było i tym razem. Dwa topazy jarzyły się pod wydrążonym zmarszczkami czołem. Nastała długa cisza. W Jurku pojawiło się jakieś zawahanie.

- Co ja będę Ci mówił. Nie miałem normalnego życia, Patryku. Człowiek zawsze ma pragnienie bycia chcianym, po prostu chcianym, a ja od początku byłem dzieckiem, którego nikt nie chciał, którego wszyscy zawsze zbywali. Odprawiali z kwitkiem. Wiesz Patryk, i tak sobie myślę, że to z jednej strony dobrze, że doświadczyłem takiego twardszego życia. Znam dzieci z zamożnych rodzin, które już od dawna nie żyją, bo wpadły w sidła używek, albo złego towarzystwa. Albo tego i tego, bo to się przecież wiąże ze sobą, ale z drugiej..

Jurek masz jeszcze siłę? Czy mogę zapytać o coś jeszcze?

- Pytaj o co chcesz, rozmowa z Tobą to przyjemność.

Mówiłeś, że Twoja macocha zmarła na astmę oskrzelową, ale nic nie powiedziałeś o Ojczymie. Co się z nim stało?

- Astma oskrzelowa to jedno, ona zachorowała na to w 1961 roku i trafiła do szpitala, w którym okazało się, że ma dodatkowo SM. I na to zmarła. A ojczym poszedł pewnego razu na mecz i tam najadł się lodów. Potem okazało się, że od tego wyskoczyła mu plamka na płucu, a kiedy miał 79 lat okazało się, że to nowotwór złośliwy i zmarł w ciągu 3 miesięcy. Starałem się do końca być przy nich. No, a w jakiej wylądowałem sytuacji to sam widzisz, Patryku.

Jurek, a co z chwilami, w których czułeś się kochany przez swoją przybraną rodzinę? Opowiesz mi o nich?

- Nie opowiem Patryku. Raczej przeważał dystans do mnie. Dopóki ojczym pracował w fabryce szczotek w Warszawie, a macocha jako maszynistka to ja mieszkałem w Jeleniej Górze u przyszywanej babci. Ten fragment mojego życia wspominam bardzo źle. Było brudno, babka nie umiała opiekować się dziećmi i miała mnie w nosie, więc chodziłem samopas.

Zawiesił się znów i jak zwykle sięgnął po papierosa. Tym razem jednak od razu go odpalił i mocno się zaciągnął.

- Teraz mi się Patryk przypomniała taka sytuacja, jak miałem 3 lata to do domu mojej przyszywanej babki zapukało Gestapo. Mój ojczym uciekł wtedy z fabryki i wrócił do domu. Szukali go i znaleźli. Wzięli pod ręce i zaczęli wyprowadzać z domu. A wtedy mieliśmy takie stare, wąskie drewniane schody, które w dodatku były kręte. Mój ojczym przewalił jednego Niemca nad sobą, tak że tamten nie mógł przestać lecieć po schodach i uciekł. Następnego dnia sam się zgłosił z powrotem do fabryki. Gdyby tego nie zrobił na pewno by go rozstrzelali.

Kiedy jedna tragiczna historia się kończy, Jurek przywołuje następną. Nie znam drugiego człowieka, który przeszedł taką szkołę życia.

Większość ludzi, z którymi się trzymałeś to byli dobrzy ludzie prawda? Można powiedzieć, że miałeś do tego „nosa”, wiedziałeś z kim warto, a z kim nie warto się zadawać.

- Tak… Powiem Ci, że mi dużo mi dało, kiedy jeździłem w komitecie do spraw Radia i Telewizji, spotykałem różnych ludzi, z różnymi ludźmi miałem do czynienia i zawsze potrafiłem tam nauczyłem się jak rozróżnić porządnego człowieka od nieporządnego.

To świetna umiejętność jest. Ważna rzecz dla każdego z nas, żeby nie stracić tej intuicji i nie biegać za każdym z wywalonym jęzorem!

- Duża umiejętność i duża wartość dla człowieka w ogóle! Poznając wielu ludzi uczysz się rozpoznawać wartości, którymi oni się kierują i wybierać z kim warto a z kim nie warto przystawać.

A co z zaufaniem. Ufać warto wszystkim?

- Nie, absolutnie. Nikt tak nie powiedział. Dystansować się też nie należy. Trzeba umieć ocenić, który człowiek jest dla Ciebie przyjazny, którego człowieka „czujesz”. Nie kombinować z tym tylko spróbować odebrać to takie jakie jest.

Czyli tak jak powiedziałeś na początku: nie ma co na siłę wchodzić ze wszystkimi w interakcje.

- Nie, nie ma to najmniejszego sensu. To jest bardzo istotne, bardzo istotna rzecz.

A żałujesz czegoś?

Bo ja wiem… Nie mam czego żałować. Przeszedłem ostrzejszą szkołę życia i tyle. Zaznałem trochę dobra, widziałem zło i zaznałem goryczy, czyli wszystkiego po trochu. Można powiedzieć, że poznałem życie.

Tak. Jurek bardzo Ci dziękuję za to, że podzieliłeś się tym wszystkim. Powiedz, po tym wszystkim co Cię spotkało czym tak właściwie jest dla Ciebie życie?

- Przygodą – tak mogę to nazwać. W tej przygodzie po prostu trzeba mieć swoją tożsamość. Taki punkt odniesienia, który pomaga w postępowaniu z innymi ludźmi. Swoją osobowość mieć i umieć tym dopasowywać innych ludzi do siebie, żeby ludzie, którzy nie są za bardzo przychylni Tobie odsuwać i nie ranić się. Nie utrzymywać z nimi zbyt dużego kontaktu. Bo ludzie potrafią zniszczyć.

To się chyba nie zmieniło, bo nawet teraz tak jest.

- Żebyś wiedział! Nie zmieniło się.

a co z miłością?

- Kochałem bardzo taką Alusię. Poświęciłem się dla jej syna, proszę Ciebie, to znaczy pomogłem ciotce go wychować, bo ona chciała go oddać do domu dziecka. A koleżanki do niej przychodziły i mówiły „Jadziu! Ty nie dasz rady go wychować”. Ona pracowała w ZBOWIDZIE, naszywała beretki (gwiazdki, odznaczenia) dla wojskowych i miała kiosk ruchu na ul. Kwiatowej. Sprzedawała gazetki, papierosy. Poznała kiedyś jednego wojskowego, który do niej przychodził i nawet pomógł synowi Alusi uniknąć wojska. Potem poznała drugiego, który ją okradł. Ukradł 12 tysięcy złotych, ja jej pomogłem to spłacić a potem zachorowała na białaczkę. I ja się poświęciłem dla jej syna, bo ona zmarła. Bardzo ją kochałem. Ona wróbla, kota znalazła chorego na ulicy to zawsze brała do domu, cieszyła się, że będzie go leczyła. Potem wypuszczała. Gołębie serce można powiedzieć. Uwielbiała zwierzęta, w żadnym wypadku nie była egoistką. Ja się napatrzyłem na to wszystko, na świat już długo patrzę, i wiesz Patryk, im dłużej patrzę tym bardziej utwierdzam się w jednym powiedzeniu: nie czyń drugiemu co Tobie nie miłe. Stara prawda, ale są ludzie o różnych intencjach, manipulanci, potrafią przekabacić wszystko na swoją modłę. To ludzie, którzy nie mają swojej tożsamości.

Trzeba się najpierw samemu wyzdrowieć, żeby zacząć pomagać innym. Jak dobrze rozumiem chcesz przez to powiedzieć, że ludziom według Ciebie brakuje pokory?

- Oj bardzo. To się zauważa nawet jak jedziesz autobusem czy tramwajem. To chamstwo z niektórych aż tryska, wiesz?

Rozumiem. Ja z kolei, żeby to jakoś lepiej wytłumaczyć, mówię sobie, że ludzie po prostu nie mają świadomości, nie mają intelektualnego dostępu do tego, że to chamstwo w nich istnieje, że to właśnie z nich tryska.

- Albo po prostu są bezczelni i mają ogromny tupet. Takie zachowania zabiera się z domu, wiesz Patryk, wynosi się z domu, w którym się dorastało, od rodziców, od najbliższych. Dziecko jest chłonne jak gąbka i przesiąka wartościami, które wpajają jemu rodzice. Świadomie czy mniej świadomie, nie ważne. Jak dom jest przesiąknięty złymi wartościami, złem, to dziecko zabierze to dalej w świat.

Dziecko to naprawdę ogromna odpowiedzialność.

- Olbrzymia. Ciężko te złe wychowanie potem odwrócić. Doprowadzić do normalności. To są rzeczy, że tak powiem, nieodwracalne. Efekty są niesamowite… Bardzo przykre efekty.

Jurek, a jak to się stało, że stałeś się bezdomny?

- Nie poszli mi na rękę, żeby mi rozłożyć na raty dług. Miałem 18.000 zł zadłużenie do spłacenia. To był 2009 rok. Nie płaciłem przez jakiś czas, potem doszły odsetki i wyszła taka suma. Napisałem podanie nawet, do dyrektorki, żeby mi rozłożyli na raty.

A co się wtedy działo, że nie płaciłeś?

- Wynajmowałem mieszkanie komuś obcemu. A ja brałem za to pieniądze, ale też nieumiejętnie zamiast opłacać… Miałem sąsiadów, którzy kablowali na mnie, że ja komunalne mieszkanie podnajmuję.

Wtedy nie płaciłeś za mieszkanie?

- No nie płaciłem i to mnie zgubiło. (szuka podania, żeby udowodnić, że pisał) O masz! Pisałem parę podań, kilkanaście. To jest z którego roku?

2011, maj.

- No widzisz. Nie poszli mi na rękę niestety i tyle. Eksmisja. W ten sposób znalazłem się na bruku.

Eksmisje, rety. Co zrobiłeś po tym jak do Ciebie przyszli?

- Mieszkałem na strychu… mieszkałem po znajomych, dwa, trzy dni.

Czyli... się znów tułałeś?

- Tak, tułałem się, Patryku. Takie życie się zrobiło znów, można powiedzieć, sponiewierane. Znowu nie miałem swojego miejsca, a pracowałem tylko na nocne zmiany.

Przypomnij proszę, pracowałeś w Gazecie Wyborczej, tak?

- Nie tylko! W firmach sprzątających też. Sprzątałem w Sheratonie, Brystolu, w Grand Hotelu pracowałem. No, ale widzisz, nie ułożyło mi się to wszystko po mojej myśli.

Poczekaj. Zbieram tak to wszystko do kupy i próbuję zrozumieć dlaczego tak się stało. Ty nie miałeś problemu z alkoholem, używkami itd., prawda?

- Nie, nie, absolutnie nie! Nie miałem, można powiedzieć, konkretnego celu, do którego mnie to życie prowadzi.

A z perspektywy czasu zmieniłbyś coś? Zrobiłbyś coś inaczej?

- Oj bardzo wiele. Bardzo dużo bym zrobił…

Co na przykład?

- Nie poszedłbym na wynajmowanie. Starałbym się jakąś pracę, która by mi pomogła i nie opuszczałbym własnego domu, żeby nie być narażonym na bezdomność, żeby mnie nikt nie podkablował. Ja szukałem wyjścia z tej sytuacji, ale mi nie wyszło.

Gdzie się w ogóle podziewałeś po tym jak cię eksmitowali?

Trochę u Wojtka mieszkałem, trochę u takiej Olki na Gagarina.

Czekaj, czyli zacząłeś wynajmować, żeby spłacić dług? Bo trochę nie rozumiem.

- Firma sprzątająca zatrudniała cię kiedyś na maksymalnie trzy miesiące. Dlaczego? Żeby cię nie ubezpieczyć i nie płacić za ciebie składek. Potem następne 3 miesiące szukałem pracy i nie zarabiałem żadnych pieniędzy. Żyłem z tego co było i co mi znajomi pomogli. Dawali mi na chleb, jedzenie, żyłem, jak to się mówi na walizkach. Przykre to jest, bo to jest dla mnie z perspektywy, ogromne upokorzenie. Upokorzyłem się. Nie byłem zaradny. Potem doszły nerwy, ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa, podupadłem na zdrowiu… Wszystko zaczęło się walić. Ten grunt spod nóg, jak to się mówi, zaczął mi się osuwać.

Ale nie czujesz się czasami samotny?

- Oj czuję się, czuję. Ale próbuje codziennie jakoś to odwrócić… Włączam sobie telewizję, radio sobie nastawiam i słucham. Byleby ktoś mówił i żeby nie czuć tej samotności. Bo to jest bardzo przykre, wiesz Patryk?

Nie czujesz, że wszyscy jesteśmy na nią w jakiś sposób skazani?

- Jesteśmy, w jakiś sposób jesteśmy, ale nie można za dużo sobie w życiu obiecywać. Albo tłumaczyć cały czas: a jakoś to będzie! Trzeba na bieżąco i bardzo rezolutnie z tym postępować. Trzeba mieć umiar.

Posiąść umiejętność odbierania rzeczywistości i tego co się dzieje takim jakie jest w rzeczywistości, bez ubarwiania i tej ciągłej podróży między kiedyś to było, a jakoś to będzie?

- Tak, tak. I nie obiecywać sobie dużych rzeczy. Żeby nie przeholować w niczym. Dystans, umiar, stabilność.

Wyczułem w Jurku jakiś rodzaj bezradności i wycofania.

Ciekawe to jest, niektórzy jednak, no chociażby ja na przykład, mają tak, że jak nie zaryzykują to nie czują, że żyją.

- To jest trudne i szalenie niebezpieczne. Nie próbuj, Patryk wpływać i pomagać ludziom, którzy Cię sami o to nie proszą, nawet jeśli widzisz, że tego potrzebują. To Ci się odbije na starość, bo w gruncie rzeczy, że przyjdzie taki moment, że zadasz sobie sam pytanie: czy warto było poświęcić tym wszystkim ludziom, bez jakiejś głębszej refleksji, tyle czasu? Niby chciałeś dobrze, robiłeś co mogłeś, starałeś się, dobre uczynki i tak dalej, a teraz nie masz nic.

Wychodzi, że jeśli zrozumiem i nauczę się siebie samego to nauczę się postrzegać ludzi takimi jakimi są naprawdę. Wtedy zobaczę to co się dzieje, jakie otoczenie jest naprawdę. W momencie gdy to poczuje nie będę tracić niepotrzebnie czasu. Niby proste…

- Niby proste… Ale są ludzie, którzy mają potrzebę zaspokajania siebie na niesamowitym poziomie. Pazerność, chciwość i krnąbrność przekracza u niektórych wszelkie granice. Ludzie nie potrafią się pogodzić, że czegoś mają mniej. Ja byłem bardzo zadowolony, kiedy sobie motor wymarzony w końcu kupiłem. Wtedy pracowałem w UZMie. Chciałem mieć coś swojego, co by mi sprawiło przyjemność. Uzbierałem w końcu i kupiłem ten motor. Niczego więcej mi nie było trzeba! To była jedyna rzecz, taka bardzo moja, którą ja miałem. Spełniłem marzenie i tyle. Ojciec mi powtarzał: jak chcesz do czegoś dojść to musisz się kierować umiejętnościami i umiarkowaniem. Nie patrz za wysoko, nie obiecuj sobie zbyt wiele. Bo wiesz od czego to zależy Patryku? Od stabilności charakteru.

Tego chyba nam, społeczeństwu brakuje. Powielamy jakieś wymyślone standardy, gramy kogoś kim nie jesteśmy, reagujemy tak jak wydaje nam się, że powinniśmy, a nie tak jak czujemy. W konsekwencji tracimy kontakt ze sobą, swoja intuicją.

- Tak i te myśli trzeba raczej odrzucać. Nie bujać w obłokach, nie szukać wymówek. Odrzucać, bo sam każdego dnia będziesz siebie oszukiwał. Będziesz żył w takiej nostalgii, wiecznym pragnieniu tego co mogłoby się wydarzyć usprawiedliwiając. Są ludzie, którym pazerność i chciwość wydrapała oczy. Takich ludzi unikać, jak ognia. Gubi to strasznie. Zauważ, że ludzie nie potrafią się pogodzić z rzeczywistością, z faktycznym stanem rzeczy.

Uciekamy Jurek, jak zwykli tchórze. Uciekamy przed rzeczywistością jakby ta była czymś strasznym, paskudnym. Koloryzujemy, ale jak się nagle zatrzymasz i rozejrzysz to odkrywasz, że nie ma w tym nic strasznego…

- Nasz świat jest zagmatwany. Najgorzej jednak to jak człowiek znajdzie grupę ludzi, tak samo przestraszonych jak on. Wtedy dostaje obłędu.

Wchodzisz do pokoju szaleńców i myślisz, że wszyscy tacy są.

- Dokładnie. Takich ludzi trzeba unikać. Nie można zmienić całego. Trzeba to robić blisko siebie. Zacząć od dzieci, wpajać im te wartości, które są ważne, najpotrzebniejsze, ale które nie ranią innych. Dać im narzędzia do rozpoznawania kto jest dobry a kto zły, z kim się zadawać a kogo unikać, co jest w życiu ważne a co można odpuścić.

To jednak ogromna odpowiedzialność.

- Dostaliśmy rozum świadomość, ale to tylko narzędzie, a jak z narzędziami bywa to też trzeba umieć narzędziem się posługiwać. Ludzie zawierzają temu co myślą, co uważają, że jest takie i kropka.

“Nie mamy Pana płaszcza i co nam Pan zrobisz”

- Haha, no tak. A umysł potrafi nam spłatać takie figle. Człowiek potem żałuje pewnych rzeczy, ale to już poniewczasie.

Czy to prawda, że na starość ma się naprawdę dużo czasu na przemyślenia?

- Tak. Czasem za dużo. Zastanawiam się nad różnymi rzeczami. Co mi wyszło, co nie wyszło. Co zrobiłem, czego bym nie chciał powtórzyć. Jakie rzeczy powinieneś odrzucić a nie odrzuciłeś. Są to rzeczy których się nie da wyeliminować z życia człowieka. Niektórzy brak zastanowienia, brak refleksji tłumaczą sklerozą… To nie jest tak do końca, bo o ile ktoś nie ma naprawdę poważnego problemu z głową, a wiadomo, że tak może być, to skleroza sklerozą. Ja też czasami zapominam gdzie coś położyłem i to jest normalne, ale nie na tyle zapomnieć, żeby tych ważnych życiowych lekcji nie pamiętać.


Mocne. I jaka jest starość? Jest trudna jak mówią? I przede wszystkim, czy jest inna niż się spodziewałeś?

- Ja się spodziewałem troszkę innej starości. Na pewno nie tego, że wyląduję na bruku, nie tego, że będę zależny od innych ludzi. Myślałem, że będzie pogodna i w miarę normalna. Ale z tą normalnością to trochę nie wyszło. Nie miałem wokół siebie przyjaznych, życzliwych, bliskich osób. Dopiero w momencie kiedy spadłem na dno uwierzyłem w ludzi. Zobaczyłem, że zupełnie obcy ludzie, których w życiu nie poznałem, a dziękuję Bogu, że ich znam teraz, pomagają mi bezinteresownie... Są dobrymi ludźmi. Nie wierzyłem w to do tej pory. Wczoraj pytałeś mnie ile warte są relacje. Ciężko to Patryku powiedzieć, ciężko to wycenić. W swoim życiu człowiek musi mieć to umiarkowanie w postępowaniu i ocenie. Musi, inaczej choćby wykładał serce na talerzu to osoba, którą niesłusznie uważał za bliską, w najlepszym przypadku je odrzuci. Może też pokroić, albo zniszczyć. Także człowiek potem ma tylko do siebie żal. Możesz mieć teraz lepszą psychikę, bo jesteś młody, ale ona z wiekiem zaczyna tracić odporność. Stajesz się mniej odporny, bardziej podatny na zdenerwowanie, stajesz pobudliwy, nerwowy.

Z czego to może wynikać?

- Czujesz się Patryku… przemęczony życiem. Chciałbyś umrzeć i przestać cierpieć. Nie męczyć siebie i nie męczyć już innych.

Chcesz umrzeć?

- Patryku, ludzie potrafią umęczyć. Trzeba stawiać granicę i nie przekraczać tych granic. Ale wiadomo, że nawet przysłowiowa „granica wytrzymałości” ma swoją granicę. Trzeba wiedzieć kiedy przestać, bo może się to niekorzystnie na człowieku odbić.

Dużo przeszedłem Patryku w życiu, dużo. Nasze społeczeństwo zeszło na psy. Ja nie mówię, że za komuny było lepiej. Ale na pewno wtedy było więcej życzliwości… To dzisiaj, ta życzliwość, to luksus, który mało kogo interesuje.

Jurek, bardzo Ci dziękuję. To była niesamowita podróż. Trzymaj się i do zobaczenia.

- To ja dziękuję Patryku.

Odpaliliśmy jeszcze ostatniego wspólnego papierosa. Widziałem, że one Jurkowi nie służą, a nawet szkodzą, ale widziałem, że to jedna z niewielu rzeczy, która mu paradoksalnie teraz pomagała. Wydawało mi się to wtedy tak idiotyczne. Przecież to takie gówno. Ale stałem pod oknem, patrzyłem przed siebie tak jak Jurek i paliłem z nim to gówno. Czułem, że po prostu, że tak ma być. Zostawiliśmy na koniec okno otwarte na oścież, żeby wywietrzyć co się da i żeby Magda nie była na Jurka zła.

Wyszedłem z mieszkania. Od mieszkania Jurka do swojego mieszkania miałem jakieś 10km. Poszedłem piechotą jak to miałem w zwyczaju.

Minęło kilka tygodniu. Kupiłem nowy obiektyw. Idealny do reportażu i robienia portretów. Szybki, świetna ostrość. W końcu jestem zadowolon bo mogę się brać za kolejny etap reportażu. Nareszcie. Mam mały syndrom baletnicy. W momencie kiedy już mam zacząć pracować znajduję zawsze jakiś rąbek. W tym przypadku wydawało mi się, że lepszy sprzęt fotograficzny zrobi ze mną dużo lepszą pracę reporterską. Taką na jaką zasługują te historie. Zwlekałem z częścią zadań w oczekiwaniu na lepszy moment i sprzęt. Efekty? Oczywiście niezależnie od tego czym robiłem zdjęcia, najciekawsze i tak są te w których miałem totalnie w dupie czym zrobię zdjęcie, a na których było widać, że gdzieś głęboko we mnie, w moim sercu czułem dlaczego je robię i jaka przyświeca im idea.


Sprzęt już jest więc koniecznie zacznę od Jurka. Po naszym wspólnym wywiadzie spotkaliśmy się potem kilka razy. Między innymi na śniadaniu dla seniorów, które udało nam się wspólnie zorganizować z Anne Marie. W moim życiu tez wiele się zadziało więc bardzo się cieszyłem na nasze twórcze spotkanie.


Zbierałem się do odwiedzin Jurka, aby pogadać raz jeszcze i zrobić kolejne zdjęcia do naszej historii. W końcu jestem w pełni gotowy! Zadzwoniłem do Magdy. Życie tak się ułożyło, że Magda jest obecnie też Jurka opiekunką. Magda przechowuje obecnie Jurka u siebie w mieszkaniu w którym mieszka z mężem i swoją ukochaną córką. Wiem, że Jurek nie czuł się od dłuższego czasu najlepiej. Magda, o której wcześniej już wspominałem to można powiedzieć, że jego przyjaciółka. Właściwie Magda to nasza przyjaciółka z Fundacji w której się wszyscy poznaliśmy. Dzwonię do Magdy, żeby się umówić na spotkanie gdzie będziemy mogli wspólnie porozmawiać o życiu i reportażu, który tworzę. Korzystając z okazji porozmawiam też z Jurkiem i umówimy się na sesje gdy będzie czuł się lepiej. Spotykamy się u niej w domu.


Dlaczego właściwie Jurek jest u Magdy? Czekamy na jego wymarzony własny nowy dom! Właściwie mieszkanie socjalne, które w końcu udało się mu załatwić na tzw. dożywocie. Tak, mówię, że czekaMy, ale nie bez powodu. Każdy kto poznał Jurka, każdy z nas marzy (jedni głośniej drudzy po cichu), że ta historia zakończy się dobrze. Każdy z nas w to wierzy i chce wierzyć. Ta historia zasługuje na dobre zakończenie. Czujecie to? Jurek po 75 latach w końcu będzie miał miejsce z którego nikt go nie przegoni, z którego nie będzie musiał się ruszyć bo ktoś mu każę, a jeśli już będzie musiał to tylko dlatego, że on tak sobie postanowi. Będzie miał jasne duże okna, miejsce na rower i spokój!


W głowie układam już scenariusz jak fotografuje moment gdy Jurek przeprowadza się do nowego mieszkania. Jestem u Magdy. rozglądam się, ale widzę tylko pościelone łóżko w salonie w Jurka stylu, ale Jurka nie ma. Poszedł na rower. Rozmawiamy o reportażu i jego sensie. Rozmawiamy o starości. O starszych osobach, o ich chorobach, problemach, których doświadczają. O tym jak działają ich mózgi, o kłamaniu, o ich wymówkach, marudzeniu, O wszystkim co w starości nie jest cukierkowe i fajne, a brudne, podłe, denerwujące, drażliwe. Spada na chwile nasza motywacja do rozmowy. Mówimy, że to od tej intensywnej pracy z tematem starości tak nas poniosło, ale czuję, że nie w tym rzecz. Czuję jak przeze mnie przepływa dziwny rodzaj lęku, niepokoju. Jest mi źle z tym, że mógłbym nawet w 10% być taką starszą osobą z historii, którą sobie opowiadamy.

Od początku jestem jakiś nieobecny. Odruchowo wyglądam co chwile przez okno. Wstaje od stołu. Siadam do stołu. W końcu siadam opieram się o parapet. Dalej rozmawiam z Magdą. Nasza rozmowa przeszła na lepsze tory. Teraz Magda powiada mi o świetnym projekcie, który tworzy (trzymam kciuki Magda!). W pewnym momencie rozmowy dociera do mnie, że już nie jestem z Magdą, że od początku tu nie byłem. Ja czekam na Jurka.

Jurek nie przychodzi. Chyba się go nie doczekam, z kolei ja muszę już iść bo moja ukochana wraca do domu, a dawno się nie widzieliśmy i bardzo się za nia stęskniłem. Żegnam się z Magdą. Wychodzę bardzo powoli. Wychodzę na ulicę i rozglądam się. Odruchowo moja głowa podąża za próbuje śledzić i podąża za każdym rowerzystą w zasięgu mojego wzroku


Dwa tygodnie później dostaje wiadomość od Magdy, że Jurka zabrało pogotowie bo fatalnie się poczuł. Czuję wielką złość wymieszaną z bezsilnością Magdy w wiadomościach, które mi wysyła. Pytam - co się stało?

Papierosy. Od piątku już jest źle, a dziś przewrócił się w łazience i wołał mojego męża na pomoc, bo już nie mógł się podnieść i oddychać. I sam chciał, żeby karetkę wezwać. Godzinę wcześniej poszedł na dwór i wypalił 6 fajek pod rząd. Sam się przyznał ratownikom. Zobaczymy, czy coś zrozumie, Powiedział, że przestanie palić. Ale nawet ratownik mu powiedział, że jest pewny, że nie przestanie.

Wraca mi wspomnienie naszej rozmowy z Jurkiem, jego historia, próby, te cholerne papierosy.. Próbuję to wszystko połączyć. Ogarnia mnie niepokój i zwątpienie. Nieeee… Jurek, nie możesz się teraz poddać!


Mijają dwa dni, Jurek musi przejść operację amputacji nogi, żeby przeżyć. Sepsa. Mówi, że chce żyć, ale nie słucha lekarzy, nie chce poddać się operacji. W końcu Magdzie udaje się go przekonać. Walczy o niego z nim. Minęły dwa tygodnie. Jest ciepły wrześniowy poranek około 7:30. Jedziemy do Antoninowa. My, czyli Agnieszka, Magda i ja. Stoimy w korku. Mnóstwo ludzi na początku września rusza wraz ze swoimi dziećmi do szkół, do pracy, żeby realizować plan życie. Każde większe miasto w Polsce przeżywa te niefortunne pierwsze tygodnie września w ten sam sposób. Ludzie są poddenerwowani, na siebie na innych w korku i na swoje dzieci, że są i że jeżdżą do tej szkoły. Kto by pomyślał, że jeszcze tydzień temu było na tych ulicach tak luźno, pusto i beztrosko i tak wakacyjnie.

Jedziemy i rozmawiamy o zwykłych rzeczach. Trochę o pogodzie, trochę o tym co nam się dziś rano przydarzyło. Agnieszka nie jadła śniadania, wyjątkowo. Magda jak to ma w zwyczaju opowiada historię o swojej córce, którą bardzo kocha i z której na pewno jest bardzo dumna. Patrzę przez okno od strony pasażera i odpowiadam:

taka głodówka to nawet zdrowo! Często sam to robię. Nawet w pewnych kręgach stało się to bardzo modne.

W końcu przerywam rozmowę o codzienności i pytam Magdę i Agę:

- Ej, o co właściwie chodzi z tym cmentarzem komunalnym? Co to znaczy?

Dziewczyny opowiadają, że to takie miejsce gdzie robi się pogrzeby dla ludzi “z urzędu’. Czyli najczęściej pogrzeby tych, którzy nie mieli nikogo kto mógłby ich pochować, albo nikogo kto miałby na to pieniądze.

- No nieźle. Nawigacja pokazuje 20 minut. Pierwszy raz słyszę o takiej miejscowości. Z Jurkiem jest podobnie. Nigdy tu nie był. To jego pierwsza wizyta w Antoninowie. Tak się zdarzyło, że Jurek zostanie pochowany w miejscowości o której nigdy nie słyszał, o której istnieniu nie miał zielonego pojęcia i w której nigdy nie był. Z którą nie ma żadnego wspomnienia.


Dojeżdżamy na miejsce. Wita nas widok cmentarza po jednej stronie, z kolei po drugiej - piękne słońce, którego promienie romansują w trawie z poranną rosą. Naprzeciwko cmentarza jak gdyby nigdy nic spacerują wolno kury. Kury małe i duże. Cała rodzina kur.

Gdybym podczas wywiadu zapytał Jurka Antoninów na pewno nie skojarzył by mu się z niczym. Naszej trójce za to do końca naszego życia będzie kojarzył się z Jurkiem. I mi jeszcze z tymi małymi kurami, które spokojnie, nieświadome niczego spacerują wspólnie codziennie, szukając pożywienia. Nasz pogrzebowy pochód rusza, idziemy w stronę alejki 40F. Przed nami samochód, a w nim skromna srebrna trumna ze złotą tabliczką. Stoję nad grobem Jurka. Trzymam bardzo nieśmiało swój aparat fotograficzny. Wstydzę się zrobić zdjęcia. Stoję w ciszy i patrzę przez kilka minut na otwór w ziemi o wymiarach około 2 metrów długości, 1 metra szerokości i 1,5 metra głębokości. Myślę w tej chwili o mieszkaniu, które czeka na Jurka. Miało mieć około 40m2.

Patrzę na niebo, po którym latają wolno ptaki. Widzę samolot. Typowy samolot pasażerski, tanich linii lotniczych. Zastanawiam się ilu ludzi na pokładzie tego samolotu jest tam pod tym niebem samotnych? Ilu z nich leci gdzieś tam w poszukiwaniu miłości, bliskości czy lepszego bardziej kolorowego świata? Nie znajduje odpowiedzi, a moje spojrzenie znów przenosi się na ziemię. Dociera powoli do mnie, że to chyba najmniejszy pogrzeb świata. Najskromniejszy na jakim byłem. Cztery osoby opuszczało do grobu trumnę, a 3 przyszły się z Jurkiem pożegnać. Myślę o tym o czym rozmawiałem z Jurkiem. Jurek pomógł tak wielu osobom. Żadnej tu dziś z nim nie było. Kręcę się aż wszyscy pójdą. Podchodzę do grobu i zostawiam Jurkowi małego cukierka. Czuję jak po policzka płyną mi łzy. Biorę głęboki oddech.

Wracamy i wspominamy dobre chwile jakie przeżyliśmy z Jurkiem. Rozglądam się na groby cmentarza komunalnego i tego “normalnego”. Widzę dwa kompletnie różne światy. Ten normalny cmentarz jest pełny zniczy, kwiatów i wielkich monumentalnych mogił. Znaków, że ktoś kto jeszcze żyje, dba o tych których już nie ma, albo to po prostu oswajanie lęku przed własną śmiercią.


Na tej części na której leży Jurek, czyli cmentarzu komunalnym wszystko jest takie samo. To miejsce samotnych i zapomnianych ludzi. Mogiły systemowo ułożone, wymierzone jak od linijki. Nie ma tu żadnych kwiatów,, kolorowych zniczy. Wszystko wygląda tak samo. Wielki las krzyży. Mijam groby ludzi, na których nie ma imion i nazwisk, dat, za to jest napisane “Ludzkie kości” i obok podany jest ich numer. Wtedy myślę. że Jurkowi nawet się poszczęściło z tą naszą trójką.

Idę patrząc na mogiły wielu starszych osób na cmentarzu komunalnym. Dociera do mnie ile osób odchodzi każdego dnia podobny sposób. W samotności, starości. Wszyscy byli młodzi, mieli przyjaciół, plany. Wątpię, żeby kojarzyli Antoninów i spodziewali się takiego pogrzebu. Odchodzą w zapomnieniu. W głowie towarzyszy mi pytanie? Czy to naprawdę ich wybór? Czy mieli na to wpływ? Ich życie jak i śmierć wydają się nie mieć większego znaczenia dla nich i dla tego świata. Całe życie czegoś próbują, szarpią się. Potem przychodzi koniec.



Ciągle jestem z Jurkiem. Palę z nim papierosa, rozmawiamy. Jurek, dziękuję za to, że byłeś i dziękuje za to czego mnie nauczyłeś. Nigdy Ci tego nie zapomnę. *Współautorem tekstu jest Sebastian Słomiński.




Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page